Przegrałaś.
Przegrałaś walkę o swoją dotychczasową egzystencję. Zostałaś zmuszona do zmian. Nie chcesz ich.
Siedzisz w samolocie. Kierunek: Polska.
Przywołali Cię do gabinetu, wcisnęli w rękę bilet i kopertę. Dyrektor pożegnał Cię z miłym uśmiechem, który z pewnością był fałszywy. Spakowałaś wszystkie swoje rzeczy do jednej reklamówki, wsiadłaś do taksówki i odjechałaś. Tak po prostu. Bez żadnych efektów specjalnych. Bez pożegnań. Twoja pieprzona rodzina nawet nie przejęła się tym, że odjeżdżasz. Daleko. Nie przejęła się, wiedząc doskonale, że sobie nie poradzisz. Bo jak miałaś sobie poradzić w cywilizowanym świecie, jeżeli ostatnie lata spędziłaś odcięta od niego? Żyłaś z wariatami, z chorymi psychicznie, dorastałaś wokół nich. Sama teraz dziwisz się, że jesteś normalna. Co by było, gdybyś po prostu przyzwyczaiła się do nich i zachowywała się tak samo?
Nie wiedziałaś, co odpowiedzieć na takie pytanie. Przerażało Cię to.
Otwierasz kopertę i zaglądasz do środka. Wyciągasz pięćset złotych i złożoną na pół karteczkę, na której widnieje wielki napis RZESZÓW i jakaś ulica. Wracasz tam. Wracasz do domu. Ogarnia Cię strach. Znowu. Braknie Ci tchu i masz ochotę wyskoczyć przez małe okienko samolotu. Kładziesz sobie dłoń na klatce piersiowej, próbując unormować oddech.
Myślisz: jak to będzie?
Czy Twoi znajomi nadal tam mieszkają? Wiesz, że na rodzinę nie masz co liczyć, bo ojciec zostawił Cię, gdy byłaś jeszcze małym bachorem, a matka, jak przekazano Ci pewnego zimowego wieczoru, zachlała się na śmierć. Zaczęła pić, kiedy odszedł ojciec, nie znała umiaru. Mimo młodego wieku, sama zajmowałaś się sobą. Ciężko pracowałaś, żeby mieć na książki do szkoły, na jakieś ładne ubrania. Od pewnego momentu stałaś się nawet odporna na głód, bo Twoja rodzicielka przyrządzała średnio raz na tydzień zupę pomidorową, kiedy to rzekomo brała się w garść i postanawiała nie pić. Ale trwało to właściwie kilka godzin, bo później i tak brała butelkę czystej wódki, zasiadała w starym fotelu i wpatrując się zamglonym wzrokiem w okno, popijała.
Koniec podróży zbliża się nieubłaganie, a Ty modlisz się do Boga, żeby samolot nagle dostał awarii, żeby się rozbił, uśmiercając wszystkich na pokładzie.
No dobrze, resztę pasażerów może oszczędzić, ale masz wielką nadzieję, że to Ty będziesz tym pechowcem, jedyną osobą, która zginie. Niestety, Twoje modlitwy nie zostają wysłuchane, bo stewardessa oznajmia przez mikrofon, że za kilka minut wylądujemy w Polsce. A dokładniej w Porcie Lotniczym Rzeszów-Jasionka.
Boisz się. Tak cholernie się boisz.
Delikatnie, ostrożnie stawiasz stopę na polskiej ziemi. Tyle lat. Do oczu napływają Ci łzy, które rozmazują Ci krajobraz wokół Ciebie. Idziesz przed siebie, popychając ludzi, nie zważając na ich obraźliwe słowa i gesty. To Polska. To Rzeszów. To dom. To wspomnienia. Miliony wspomnień. Trzęsiesz się niemiłosiernie, kiedy zabierasz swoją reklamówkę i wręcz wybiegasz z budynku. Otwierasz drzwi pierwszej lepszej taksówki i bez słowa podajesz kierowcy kartkę z adresem. On także bez zbędnych słów kiwa tylko głową i odpala samochód. Jedziecie długo. Albo przynajmniej Tobie tak się wydaje. Nerwowo obgryzasz paznokcie i wyglądasz przez okno. Całe miasto żyje swoim życiem. Nikt nie zdaje sobie sprawy, co własnie w tej chwili przeżywasz. Wreszcie taksówka zatrzymuje się. Płacisz kierowcy, chwytasz w drżącą rękę swoją reklamówkę i wychodzisz. Auto odjeżdża, zostawiając się zupełnie samą. Cała się trzęsiesz. Twoje serce bije w nienaturalnie szybkim tempie. Nie wiesz, co się z Tobą dzieje. Przeklinasz Boga, za to, że Cię tak skrzywdził, że właśnie tak chciał, aby potoczyło się Twoje życie. Przeklinasz wariatkowo pod Hiszpanią, przeklinasz dyrektora, że Cię wyrzucił. Wysłał z powrotem do Polski, bez zbędnych wyjaśnień, bez żadnych szans na normalne życie. Zostałaś zupełnie sama. Wyciągasz klucz z koperty i powoli podchodzisz do drzwi niewielkiej, starej i w bardzo opłakanym stanie kamienicy. Masz problem z trafieniem kluczem do dziurki, a kiedy w końcu Ci się udaje, okazuje się, że masz za mało sił, by pociągnąć stare, rozwalające się jak reszta budynku, drzwi. Stoisz przed nimi dobre pięć minut, kiedy w końcu z całej siły, zapierając się nogami, ciągniesz za klamkę, a złośliwy przedmiot martwy otwiera się. Wchodzisz do środka. Jest całkowicie ciemno, więc wyciągasz ręce przed siebie i macasz ściany w poszukiwaniu włącznika. Podskakujesz z cichym piskiem, kiedy kilka sekund później światło włącza się automatycznie. Wbiegasz szybko po schodach i szukasz drzwi z numerkiem dziesięć. Dopadasz czarnych drzwi i znów toczysz walkę z trzęsącą się ręką i dziurką do klucza. Wreszcie otwierasz, wchodzisz do środka i mocno zatrzaskujesz drzwi. Opierasz się o nie plecami i przymykasz oczy. Nie wiesz, co się z Tobą dzieje. Niezrozumiały lęk przed tym, co się dzieje. Przed nieznanym. Otwierasz oczy i rozglądasz się dokoła. Mieszkanie składa się z malutkiego korytarzyka, w którym stoi komoda i wieszak. Kuchnia jest tak mała, że nawet z Twoim metr sześćdziesiąt i tymi niewieloma kilogramami ledwo się w niej poruszasz. Następnie wchodzisz do łazienki - umywalka, ubikacja, prysznic, szafka. Na końcu kierujesz się do pokoju. Na jego końcu, w rogu stoi łóżko. Jest stary telewizor, radio, szafa, znów mała komoda, na środku stoi stolik a obok niego dwa fotele. Nie ma zbędnych rzeczy, takich jak kwiaty, obrazy, wszelkiego rodzaju figurki i inne duperele. Podoba Ci się. Po raz pierwszy od postawienia stopy na polskiej ziemi jesteś pozornie zadowolona.
~ * ~
Brawo orzełki, dzisiaj liczę na dobre widowisko i zwycięstwo :)
Mało zachęcające rozpoczęcie nowego życia, aczkolwiek ma tyle szczęścia, że ma dach nad głową. Niektórzy takiego komfortu nie maja.
OdpowiedzUsuńTaki powrót do kraju niezbyt miły, ale mam nadzieję, że potem będzie lepiej ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział :)
Usuńhttp://life-would-suck-without-you.blogspot.com/